poniedziałek, 1 marca 2010

Obrażanie uczyć religijnych, czyli po czym można poznać głupiego człowieka

Chciałbym tutaj poruszyć temat, nad którym zastanawiałem się nie raz, a do napisania na temat którego skłoniło mnie błogosławieństwo, a zarazem przekleństwo dzisiejszych czasów, którym jest internet, w tym konkretnym przypadku w postaci Facebooka. Ludzie korzystają z FB z wielu powodów, a ja nie jestem w stanie wymienić chyba ani jednego z nich, mimo że sam z niego korzystam. Nieważne. Jedną z wielu dostępnych na nim rzeczy jest przyłączanie się do różnego typu grup, założonych przez ludzi, którym zdecydowanie się nudzi, a które mają nazwy w stylu "nie lubię lizać zielonych lizaków" czy "chciałbym móc spać na suficie". To i tak są te inteligentniejsze. Ale nieważne po raz drugi. Co jest natomiast ważne, i co mnie do poniższych zwierzeń zmobilizowało, to jedna konkretna grupa. A nazwa jej to "grupa sprzeciwu wobec obrażania Chrześcijan na Facebooku".

Znajduje się w niej 1300 członków, którym najwidoczniej jest smutno, bo ktoś brzydko o nich mówi... I to właśnie przypomniało mi, że kiedyś doszedłem do wniosku, że każda osoba, która mówi, że ktoś obraża jej uczucia religijne, zachowuje się w moim odczuciu jak skończony kretyn, który nie ma za grosz dystansu do siebie i który sam się prosi o to, żeby jeździć po nim i po jego ukochanej religii. Ci ludzie naprawdę nie mają jaj. To jest konkretny przykład ogólniejszego podejścia do ludzi, w które wierzę, a które brzmi "im kogoś łatwiej obrazić, tym mniej jest dany człowiek wart i tym mniej należy w ogóle się przejmować jego egzystencją". To jest według mnie podejście bardzo sensowne i będę się go trzymał tak długo, jak to tylko możliwe.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Krótkie oświadczenie

Chciałem tutaj wyrazić swoją despotyczną opinię, która z obiektywnym stwierdzeniem ma tyle wspólnego, co polskie komedie romantyczne z filmami. Jednak brak obiektywizmu nigdy nie był czymś, co w wypowiadaniu jakichkolwiek stwierdzeń by mi przeszkadzało, zatem nie przeszkodzi on i w tej chwili. Przejdźmy do sedna, którym jest następujące stwierdzenie:

Jeżeli w jakimś rankingu najlepszych piosenek wszech czasów na pierwszym miejscu nie znajduje się utwór Stairway to Heaven zespołu Led Zeppelin, to dany ranking nadaje się jedynie do tego, by wepchnąć go sobie w odbyt (wersja dla osób, które kręcą takie rzeczy) lub się nim podetrzeć, po uprzednim wydrukowaniu, jeżeli był on dostępny tylko w wersji elektronicznej (wersja dla osób normalnych).

Nie będę bronił tego postulatu, nie będę się go starał uzasadnić. To jest jedynie moja skromna i subiektywna opinia, którą, gdybym miał tylko taką możliwość, wymusiłbym na wszystkich ludziach na całym świecie. I to by było na tyle.


czwartek, 7 stycznia 2010

Avatarze przemyślenia

Wczoraj udałem się ze swoją dziewczyną do kina na Film, O Którym Jest Głośno. Mowa oczywiście o Avatarze, w jedynej słusznej wersji IMAXowej. Czemu jedynej słusznej? O tym za chwilę. Zacznijmy może od tego, że sam fakt, że udało mi się Kasię zaciągnąć na tę produkcję ociekającą specjalnymi efektami osadzonymi w świecie tak fantastycznym, jak to tylko możliwe, jest wart uwagi. Kasia bowiem nie jest zbyt wielką fanką wszelakiej maści produkcji s-f i jedynym sposobem na zmuszenie jej do udania się ze mną na seans było postawienie jej przed faktem dokonanym. Wcześniej taka taktyka dała pozytywne rezultaty w przypadku "filmu o krewetkach" (czyli Dystryktu 9), miałem nadzieję, że podobnie będzie i w przypadku "filmu o smurfach".

Samo dostanie biletów na seans nie było sprawą prostą - film jest dosłownie oblegany, szczególnie wersja IMAXowa, i musiałem zarezerwować bilety z prawie dwutygodniowym wyprzedzeniem, żeby nie musieć siedzieć w pierwszym rzędzie sprawiając tym samym, że przez następny miesiąc chodziłbym po świecie jak Dyzio Marzyciel gapiący się cały czas w niebo. Zatem w roku 2009 zarezerwowałem bilety na rok 2010 i na dwa dni przed seansem pojechałem je odebrać. Mój pierwszy plan, którym było skorzystanie z bardzo sympatycznej opcji "Środy z Orange", spalił na panewce - okazało się bowiem, że Avatar tą promocją objęty nie jest... Dlaczego? Bo to jest i tak bardzo popularny film, więc kina będą trzepać kasę i bez żadnych zniżek. Nie ma to jak uczciwość wobec klientów. Nieważne, byłem wystarczająco zdesperowany, żeby zapłacić prawie 50zł za dwa bilety - czułem się prawie, jakbym szedł do teatru (do Powszechnego na Małą Scenę bilety po zniżce studenckiej są niewiele droższe od tych kinowych, które kupiłem). Mniejsza o to - był poniedziałek, a ja bilety miałem w portfelu po ściągnięciu, przy użyciu terminalu i karty płatniczej, 48zł z mojego konta.