poniedziałek, 7 grudnia 2009

Zabawa w średniego

O tym, że idiotyczne i głupie rzeczy bardzo często sprawiają absurdalnie wielką radość wiadomo nie od dziś. Jednak za każdym razem, gdy szczerząc zęby w uśmiechu z uciechą godną lepszej sprawy sprowadzam się do poziomu uradowanego sześciolatka, fakt ten zaskakuje mnie nie mniej, niż poprzednio. Tym razem dał on o sobie znać w postaci wygłupów dorosłych ludzi, które nazwać można "zabawą w średniego". Na czym owa zabawa polega? Po kolei.

Zacznijmy od tego, że "zabawa w średniego" jest cotygodniową dawką emocji dla ekipy grającej regularnie w piłkę. Mówiąc "piłkę" mam na myśli jedyną słuszną grę wykorzystującą okrągły, napompowany balon, czyli "piłkę nożną", w tym przypadku w wykonaniu halowym. Człowiek mógłby zupełnie zrozumiale założyć, że to właśnie rozgrywka stanowi najważniejszy i dostarczający największej ilości rozrywki punkt wieczoru. Założenie zupełnie logiczne, okazuje się jednak, że wbrew zdrowemu rozsądkowi błędne. Najwięcej rozrywki dostarcza bowiem wyjeżdżanie samochodami z terenu szkoły, w obrębie którego znajduje się wynajmowana przez nas sala gimnastyczna.

Sprawa ma się tak: 4-5 samochodów próbuje wyjechać, żaden z kierowców nie chce jednak być tym pierwszym, ani tym ostatnim. Czemu? Bo pierwszy musi bramę otworzyć, ostatni natomiast - zamknąć. Zaczynają się więc podchody - co zrobić, by wyjechać na strategicznie optymalnej pozycji środkowej? Przez piętnaście minut następuje coś, co można by określić "kombinowaniem jak koń pod górę". Zaczyna się już w szatni - porozumiewawcze spojrzenia osób, które będą jechały tym samym pojazdem, mówiące "rusz tyłek, bo jak będziesz się opieprzał, to zostaniemy ostatni". Potem zaczyna się kulturalne, jednak nad wyraz żwawe pożegnanie połączone z przemieszczaniem się w stronę samochodów. Wtedy to następuje punkt kulminacyjny zmagań. Wszyscy wsiadają i rozpoczyna się prawdziwa wojna. Wzajemne blokowanie się, zajeżdżanie drogi, stawanie z boku na światłach awaryjnych, próby wymijania, nagłe hamowanie. Wszystko dlatego, że nikt nie chce być pierwszy, ale tym bardziej nikt nie chce być ostatni. Dochodzi nawet do momentów, w których ktoś, kto już wyjechał, zatrzymuje się tuż za bramą i z premedytacją i złośliwym uśmiechem pod nosem zamyka ją tuż przed maską samochodu stojącego za nim. Nazwałbym takie zachowanie totalnym chamstwem i prostactwem, ale nie nazwę - bowiem to ja tę bramę zasunąłem.

Trudno powiedzieć, co sprawia, że faceci stają się dziećmi - i wiedząc o tym nie tylko nie próbują tego zmienić, lecz wręcz przeciwnie - bezczelnie czerpią z tego satysfakcję i przyjemność. Zresztą tak naprawdę mam to w głębokim poważaniu - liczy się to, że nie wyjechałem ostatni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz