niedziela, 4 września 2011

Debaty, czyli jak się wkurwić w piątkowy wieczór

Przedwczoraj popełniłem błąd, którego udawało mi się unikać od naprawdę długiego czasu. Z jakichś nieznanych mi powodów włączyłem telewizor i, natykając się na TVN24 i zaczynającą się debatę polityczną, nie przyjebałem krzesłem w telewizor tylko z ciekawości postanowiłem posłuchać. I dziś żałuję bardzo, ale to bardzo mocno, że nie złapałem za to jebane krzesło.

Na pewno są ludzie, którzy stwierdzą, że człowiek na poziomie musi się orientować w sprawach politycznych naszego, i nie tylko naszego, kraju, ma obowiązek znać ludzi rządzących, programy partii i śledzić rozwój relacji grona wybranych, odpowiedzialnych za kształtowanie się naszej rzeczywistości. Bo inaczej jest ignorantem, który nie ma prawa narzekać, bo nie wie o czym, do kurwy nędzy, mówi. No więc ja ignorantem jestem. I narzekać będę. Bo żeby narzekać na to, na co ja narzekam, ignorantem być można. Wystarczy umieć logicznie myśleć.

środa, 27 lipca 2011

Chcę pedalski rower

Tytuł brzmi strasznie, wiem. Gdyby jakieś człowiek dwudziestego pierwszego wieku z tolerancją wypisaną na twarzy to czytał, to pewnie zawału by dostał widząc wyraz "pedalski". "Aaaaaaaaaa, homofob, homofob, zabić go, zabić go, niech go wykastrują, nienawidzi ludzi, prostak, aaaaaaaa" i takie tam podobne by zapewne wykrzykiwał chwytając się za odmawiające współpracy serce. Pozwólcie więc, że wyjaśnię zamierzone znaczenie wykorzystanego przeze mnie słowa.

Żeby nie było - pedalski w moim słowniku nie ma tak naprawdę związku z orientacją seksualną człowieka. Już od dawna nie ma. Kiedy patrzę na faceta i myślę "pedał", to wcale nie chodzi mi o to gdzie, co i z kim robi i jakie dziurki są do tego wykorzystane. Pedalskość w moim słowniku wygenerowanym przez lata egzystencji w pewnym pięknym mieście oznacza facetów, którzy są takimi, że tak powiem, cipkami. Trudno mi to opisać, nie wiem co się dokładnie składa na pochwowatość co niektórych samców, jednak zazwyczaj mają z tym związek sweterki w romby, niezawiązywane białe (i nie tylko) szaliki majtające się na szyi w ciepłe dni i disagnerskie torby służące za akcesoria do stroju a nie za sposób transportowania rzeczy. Czasem do wszystkiego dochodzi starannie pielęgnowany "niechlujny" zarost, jakiś beret na głowie, okulary w grubych oprawkach i lans na Krakowskim Przedmieściu. Hmm... Jak tak się zastanowić, to chyba udało mi się to opisać całkiem dobrze...

sobota, 9 lipca 2011

Matematycznie niekumaci, czyli biednych dzieci bolączki

Ostatnio trafiłem na dość ciekawy artykuł, a raczej list, jednej z maturzystek - zachęcam do przeczytania go przed połknięciem moich wypocin, by móc wyrobić sobie opinię na jego temat, opinię nie skalaną moimi złośliwościami. List jest pełen rozgoryczenia i rozpaczy. Jest to bowiem list tegorocznej maturzystki, której nie udało się zdać obowiązkowej matury z matematyki. Niezdanie to oczywiście stało się bodźcem do krzyczenia wszem wobec jaki to świat jest niesprawiedliwy, że ludzi, którzy z matematyką nie chcą mieć nic do czynienia, zmusza się do katorżniczej pracy przez całe lata i uczestniczenia w zbiorowej rzezi, jaką jest egzamin dojrzałości mający przetestować ich wiedzę i obycie w styczności z królową wszelkich nauk. Ja na to wszystko mówię jednak tylko jedno: HAHAHAHAHAHA.

sobota, 25 czerwca 2011

I'm Batman

Jestem Batmanem. Nie znaczy to jednak wcale, że zakładam pelerynkę i robię wiochę latając po mieście z maską rodem z zaplecza sex-shopu na twarzy. Po prostu tak mnie od wczoraj kark nasuwa, że ledwo żyję i, co w pewien sposób dla mnie Batmana definiuje, głową w ogóle kręcić nie mogę. Znaczy mogę, ale wówczas syczę i jęczę z bólu, czyli nie mogę. Dziś całą drogę do pracy jechałem i kurwiłem pod nosem w rytm sączących się ze słuchawek Jamiroquai. I muszę przyznać, że kurwi się w ich rytm naprawdę rewelacyjnie.

Co do Batmana to coraz bardziej mnie korci, żeby znowu obejrzeć dwie jedyne słuszne ekranizacje, te burtonowskie oczywiście. Należę bowiem do nielicznego grona ludzi, którzy się nie zachwycają nad nolanowską wersją w Mrocznym rycerzu i którzy ten film oceniają na solidne 8/10 jako film akcji z nutką fantasy i jako 6/10 jako ekranizację komiksu. Jednak miała to być ekranizacja komiksu, stąd 6/10 it is. Film na poważnie o gościu latającym po mieście w stroju nietoperza? Taa.

I na koniec, co do Batmana, to z utęsknieniem wyglądam Arkham City, bowiem pierwsza część, czyli Arkham Asylum, mnie wgniotła w fotel, przeżuła, rozjechała walcem itp. - bez żadnych wątpliwości określam ją mianem najlepszej gry tpp w jaką kiedykolwiek grałem. Druga część ma być natomiast podobno jeszcze lepsza. Tylko czekać trzeba jeszcze ze cztery miesiące...

piątek, 24 czerwca 2011

Nie mogę ci pomóc - jestem czołgiem

Za grami MMO nie przepadałem nigdy. Nie jestem w stanie powiedzieć czemu - chyba chodziło o to, że sens miały one dla mnie tylko wtedy, kiedy grało się ze znajomymi. Ja natomiast znajomych... hmm... nigdy nie miałem. Miałem garstkę przyjaciół. A do tego dochodzili ludzie, których znałem, a z którymi kontakty społeczne kończyły się na "dzień dobry" i "do widzenia". Moi przyjaciele natomiast w gry MMO nie grywali.

Zresztą, nawet gdybym miał z kim pograć, to pewnie i tak nic by z tego nie wychodziło - z bardzo prostego powodu. Nie lubię, kiedy coś decyduje za mnie jak długo mam grać - a w przypadku grania z innymi to w pewien sposób właśnie oni za mnie podejmują decyzję ile spędzimy na tym czasu. W końcu jak się decyduję na rozgrywkę z innym człowiekiem, to muszę go szanować. Nie mogę tak po prostu w połowie napieprzania jakiegoś bossa stwierdzić, że mam to w dupie, wyłączyć komputer i pójść poczytać książkę - w końcu współpraca zobowiązuje. Nie będę złamanym chujem i nie oleję znajomych. Przy założeniu, że ich mam. Taki już jestem. Głupi.


wtorek, 21 czerwca 2011

Dowcipy, których nie ma

Każdy wie, że czasem (a tak naprawdę to cały czas) udawać trzeba. Co udawać? Różne rzeczy. Teraz mam na myśli udawanie, że się jest kimś innym, niż się jest w rzeczywistości. Tak, wiem, Gombrowicz, było, bla bla bla, nie pieprz pan bez potrzeby. Ale ja i tak bez potrzeby pieprzyć będę, bo jak pieprzyć, to tylko bez potrzeby, inaczej to nie pieprzenie.

Do pewnej refleksji skłoniło mnie Radio Kampus, w którym od jakiegoś tam czasu mam przyjemność co jakiś czas pieprzyć - o, znowu! - zupełnie bez potrzeby o różnych głupotach. I tak pieprząc doszedłem do wniosku, że naprawdę miło by było móc popieprzyć o wszystkim, o czym się chce. I nie musieć udawać, że niektóre rzeczy nie istnieją. Bo niemówienie o rzeczach, o których się wie i o których chce się mówić, to udawanie, że ich nie ma. I jest to niesamowicie upierdliwe i denerwujące.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Wielki kambek

Stwierdziłem, że chyba powrócę w nieistniejącej chwale do płodzenia kolejnej masy nieczytanych przez nikogo wypocin. To nic, że nikt tego nie czyta, gdyż to nie o to mi tak naprawdę chodzi. Wystarczy mi pisanie dla samego pisania. Tak, tak mało potrzeba, bym się jako spełniony pisarz poczuł - niektórzy to mają łatwo.

Tak naprawdę natomiast to tyle rzeczy na co dzień napotykam, które mnie niezmiernie irytują, że muszę w jakiś sposób dać upust swojej frustracji i rozgoryczeniu. Mógłbym walić pięścią w ścianę, ale to boli, więc stwierdziłem, że będę pisać do tejże ściany. Efekt mam wrażenie bardzo podobny, a ręka mnie za to nie będzie napierdalać.

Także możecie spodziewać się kolejnych postów w najbliższym czasie. Nie wiem czemu piszę, że możecie się spodziewać, bo nie ma żadnych "was", jestem jedynie ja i jakaś bliżej nieokreślona ściana, ale pozory profesjonalnego bloga zachować można. Taka moja wersja ubóstwianej przez społeczeństwo sztuki zamiatania pod dywan.